W aptece, po całym bardzo słonecznym dniu nadmorskiej przygody, każdy podchodzący do okienka się jakoś demaskuje. Pierwsza pani, bardzo subtelna i w wieku średnim, na prośbę pani magister opisuje miejsca otarć stóp, na które potrzebny plasterek. Potem starszy pan rzuca krótko: "stoperan" i już możemy mu współczuć. Gdy nadchodzi moja kolej, mówię: "panthenol" i z panią z okienka uśmiechamy się porozumiewawczo.
Staram się skompletować jakąś listę drobnych marzeń, bo gdy ostatnio spytał mnie Bliźniak, nie umiałam nawet znaleźć kieszeni, w której mogła się zapodziać. Książki noszone na plażę zostają nietknięte, bo Grzybek prosi o czytanie Tytusów, a potem nie umiem opędzić się od przemyśleń. Ale jedno marzenie staje się bardzo wyraźne, po blisko miesiącu warunków koczowniczych. Wyspać się w ładnym, bezpiecznym, jasnym otoczeniu. Miałam już wiele pomysłów, gdzie, lecz nie sprzęgały się z możliwościami.
Wczoraj do głowy przyszedł mi kosz. Nie na śmieci, ale taki. Zawinąć się w koc i odpocząć, jak żołnierz wyniesiony z pola walki. Tylko co wtedy robiłyby dzieci?
No ładnie, ładnie. Pogoda jak marzenie, piękne okoliczności przyrody, a Okruszyna marzy o luksusach ;-)
OdpowiedzUsuńNo dobra, przyznaję się, zazdroszczę... ;-)
Jak to jest, że książki ostatnio coraz częściej służą do... noszenia ;) Mam tak samo, nawet się zastanawiam, czy pakować jakoweś do walizki za tydzień?
OdpowiedzUsuńOkruszyno, a nie bałabyś się, że Cię z takiego kosza ukradną? ;)
Pozdrowienia przesyłam i wypoczynku życzę, takiego wymarzonego.
PS. Bliźniak to rodzony Bliźniak? Z 19 lipca???