przyjmują u siebie złotowłosą dziewczynkę z miasta
co przywozi ze sobą zeszyt
niejeden
wakacje bowiem trzeba jakoś spisać
zapiera jej dech na widok
przez drzwi z piętra stodoły
i nie wypada przez nie, choć prowadzą donikąd
ginie w trawie nad "Gdzie twój dom, Telemachu?"
i po obiedzie podłogę zmywa jak swoją
bo każdy kąt drogi
uczą ją schodzić z papierówki
i wchodzić na dach garażu
pedałować kilometrami
chodzić boso po mokrym wapnie
i po szyję brodzić w ciepłych wysłodkach
staje na podwórku, jeszcze dziś pamięta
dziką gonitwę raz dwa trzy za siebie
ból brzucha wówczas tylko ze śmiechu
swąd drzewa podpalonego nad stawem
i pożar dla dorosłych nie całkiem do wiary
pęd yamahy i hałas wiejskiej dyskoteki
(strzegli jej jak mogli)
miejskiej ostrożności chorowitych dzieci
wypowiedzieli zaciętą wojnę na poduszki
do spania wystarczył
z drzwi od szopy sklecony szałas
zawsze wyjeżdżając przez szybę płakała
Pieknie sie to czya :)
OdpowiedzUsuńAz szkoda, ze mnie tam tez nie bylo :(
cudnie kojące serce
OdpowiedzUsuńI zamknąć oczy Złotowłosa taka sama, co z tego że między złotem się trochę srebra plącze - uszlachetnia. Trudno uwierzyć, dla innych ta sama, czemu nie dla siebie...?
OdpowiedzUsuńDziękuję serdecznie za komentarze. Mam ograniczony dostęp do komputera, stąd gorzej z odpowiadaniem na nie. :(
OdpowiedzUsuń