piątek, 21 października 2011

no risk, no fun

Ściga mnie rozjuszony zleceniodawca, któremu obiecałam lekkomyślnie tłumaczenie o palach na ten tydzień. Nic z tego, nic z tego, powinnam nagrać na sekretarce automatycznej telefonu, co dzwoni i piszczy bez przerwy w innej sprawie. A to 19 litrowy termos na wodę - czy w czasie warsztatów wysadzi jutro korki? Jak zgodzić grafiki? Ile będzie dzieci? W niedzielę, gdy obok warsztatów będzie impreza towarzysząca, spodziewanych jest około 100 osób.

Uczniowie są informowani, że lekcje nie mogą się odbyć, ponieważ na skutek sms-ow otrzymanych w nocy sytuacja zmieniła się diametralnie i okazuje się, że roboty na okazję warsztatów nie ubywa. Rzec by można: przeciwnie. Już wystartowali prowadzący, niektórzy nawet przez Szczecin.

Jak zwykle w sytuacjach tego typu biorę się za pieczenie, bo nic nie daje takiego poczucia komfortu jak zapach ciasta.

A jednak jeszcze lepsze jest przekraczanie granic własnego komfortu. Tam zaczynają się niezwykłe spotkania, zbiegi okoliczności, niespodzianki oraz kłody pod nogi. Wierzyć to znaczy chodzić po wodzie. No risk, no fun.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz