Są takie dni, że bez kija nie podchodź. Aż sama sobie boję się na odcisk nadepnąć. Gdy pracuję, z klawiatury lecą wióry. Dobrze wtedy, że jednoosobowo gospodarczo jakże działam.
Na ogół wiąże się to z poczuciem chwilowej utraty gruntu pod nogami, gdy coraz to głębsza wiedza na temat pracy nad relacją mija się szerokim łukiem z praktyką. A przecież z boskim Andym się staramy. Cóż z tego, jeśli master plan za słabo dopracowany, bo każdy go układał we własnym garażu...
Odbieram dzieci z placówek wychowawczo-oświatowych. Płytę zakupioną przez Boskiego i Skakaknę podczas sobotniego koncertu szant odpalam.
Bum cyk cyk i rata rata, nie ma to jak los pirata!
Kto na drodze raz mu stanie, z tego kasza na śniadanie.
A co, pośpiewać sobie nie wolno? Z uśmiechem kalafiorową zaraz podam, której nikt nie będzie chciał zjeść. Potem trzeba będzie wymyślić nowy master jakiś lepszy plan.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz