poniedziałek, 19 marca 2012

czekając na świt

Jeśli o czwartej rano zaparzam kawę, zrywam Grzybka i rozpoczynam projekcję czeskich "Sąsiadów", to jest ten dzień. Wnikliwy Drogi Czytelnik pamięta, że zdarza się on mniej więcej co pół roku i ma pewne wariacje co do zaplanowanych na te godziny przed jutrzenką aktywności. Jak i zmieniający się repertuar niemego kina domowego.

Najtrudniej było dwa lata temu w szpitalu, gdzie z powodu dodatkowo zaplanowanego badania moczu trzeba było młodego wsadzić do wanny w poniemieckiej łazience i nakłonić o tej niezwykłej porze do trafienia w kubeczek.

Więc tak, więc po południu udajemy się na EEG. I Grzybek będzie musiał zasnąć z czepkiem pełnym żelu na głowie. Trzeba być wykończonym, żeby się udało. Mamy dwanaście godzin na doprowadzenie go do tego stanu. I żeby w kluczowym momencie zasnął on, a nie ja.

Jeśli to się uda, dzień ogłosimy sukcesem. Jeśli nie, za miesiąc procedurę trzeba będzie powtórzyć.

1 komentarz:

  1. no to dziś szczerze współczuję i kciuki trzymam za sukces

    OdpowiedzUsuń