wtorek, 12 listopada 2013

dzień specjalnej troski

Po przeprowadzeniu dogłębnego market research odnośnie zakładów fryzjerskich w województwie, w rannych bardzo godzinach przemierzam miasto. Auto odebrane z naprawy mocno mnie onieśmiela, dostępne miejsca parkingowe wymagają manewrów z aptekarską dokładnością i przemykam między dwoma rzędami lusterek bezszelestnie i ze wstrzymanym oddechem.

Wchodzę do zakładu z tym wyrazem pewności siebie na twarzy, jaki - wyobrażam sobie - mają przedstawicielki kadry kierowniczej w korporacjach. Przecież nikt mnie nie widział rano, jak malowałam wielki znak zapytania na niebie, ukazując tu w dole bezkresne obszary bezsilności. Jak wysyłałam s.o.s. ptakom, żeby mnie poderwały ku górze, gdzie słońce nieskrępowanie świętuje każdy dzień niewyczerpanymi pokładami optymizmu. Bo mu się bateria ładowała całą noc, jak naszym bardzo takim "smart" fonom, bez których całe pokolenia dawały przecież radę.

Dostaję herbatę w kolorze czerwieni. Fryzjerka, która mnie strzyże, pyta, czy nie wyglądam dziwnie, skończyły mi się wszystkie wyprane sweterki. Nie, mówię, ubieram się w podobne kolory i też jedne rzeczy wystają spod drugich. Przecież na kilometr widać, że z korporacją łączy mnie jedynie Boski Andy.

Jak Szerlok Holms zbieram do kupy różne spostrzeżenia, fantastyczne grafiki na ścianach, kolorowe zasłonki i dymione szkło szyldu "Noemi", przyjazne wymiany zdań dwóch właścicielek, przemyślane strzyżenie i cichą acz pełną światła muzykę TGD z zaplecza.

Jednak nie trafiłam w całkiem zwykłe miejsce. W lustrze - blado, ale w słońcu wpuszczanym przez dymione szkło - się uśmiecham.


1 komentarz:

  1. Najważniejsze, że wychodząc się uśmiechałaś! :) Cieszę się więc razem z Tobą :) :*

    OdpowiedzUsuń