wtorek, 4 lutego 2014

discopatia

Bal złomów. Opisała go pięknie Dosia.

Zmierzamy na niego z Sąsiadami z Dołu. Ania wsiada do auta z mokrymi paznokciami, Boski odkręca dmuchawę ogrzewania, by szybciej schły, i mówię jej, myślałam, że ci się nie przyznam, że za pięć przed umówioną godziną wpadłam na ten sam pomysł.

Było na nim wielu Bohaterów niniejszej literatury śniadaniowej i kochanych Czytelników. Wszyscy w wytwornych toaletach, fryzurach i nastroju podniosłym. Jakaż wdzięczność, że ciągle się spotykamy, ciągle w drodze, ciągle razem. Można się z nimi poczuć jak w domu.

Po raz kolejny przekonuję się, że w poprzednim życiu tańczyłam zapewne, ponieważ jest to ta okoliczność, która wyzwala we mnie reaktor atomowy, normalnie uśpiony. Nikt, kto mnie widział w akcji, nie podejrzewa, że na co dzień delikatnie mówiąc - zmagania z melancholią, stresem i im pokrewnymi. Na parkiecie mam znowu tylko 12 lat, ciało chwyta rytm jak antena o dużej czułości, a radość szybko dogania całą resztę.

Wieczorem na dzień trzeci wybieram się sprawdzić znalezione w sieci zajęcia z zumby. W klubie w pobliżu. I widzę, że spóźniłam się o jakiś miesiąc, bowiem po sprzedaniu karnetów wziął i zbankrutował. Cóż za sabotaż moich postanowień noworocznych. Miałam w sumie tylko jedno pryjorytetowe: zacząć się ruszać.

Wracam kulejąc nieco na nogę lewą, znany dobrze dyskopatom ból zaczyna się w części lędźwiowej kręgosłupa, a kończy dopiero w stopie. Takie to skutki braku suchej zaprawy. Ale co się dziwić. W końcu był to bal Złomów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz