Okazuje się, że pisanie bloga, poza rozrywką o charakterze prozy śpiewanej, ma też wymiar całkiem utylitarny. Przekonuję się o tym, gdy w środku nocy odbieram od Żony Mena maila z informacją, że zajęcia zumby startują w sobotę. Mało nie łamię sobie palców, gdy wystukuję na klawiaturce mojego jakże smart fona prośbę o zapisanie mnie na nie. Okazuje się jednak, że miejsc już brak. I wtedy do prowadzącej piszę LIST. Na marginesie, szkoda wielka, że nie ma zawodu listopisarz, a może epistolograf bardziej górnolotnie, miałabym całkiem dobre osiągi. Miejsce na zumbę się znajduje.
I tak trafiamy do sali lustrzanej. Podobnie jak z moim graniem na pianinie - umiejętność nigdy nie poddana szkoleniu, a ręce skądś wiedzą, gdzie jest muzyka, dopóki nie włączy się w ten proces głowa, tak i tu - po prostu tańczymy. Przydają się bardzo geny lustrzane. Czyli te, które bez udziału głowy naśladują. One z przodu to, my to samo, co one. Żona Mena przede mną. Ruch mimowolny, choć sekwencje szybkie. Uśmiecham się od ucha do ucha, ociekając potem. I przedtem też.
I myślę, tak, oto gospodyni domowa na co dzień i działalność jakże gospodarcza, tutaj zamienia się w hiphopowca co robi niemal za synchron w teledysku. A trzeba wiedzieć, że wszystko, co ma związek z czynnościami synchronicznymi, generuje niezwykłe wprost pokłady energii. Niech to będzie chór, granie na gitarze w zespole, cokolwiek.
I myślę, nic nas nie zatrzyma, pójdziemy jak burza do wszelkich rytmów, a potem wystąpimy może nawet w osiedlowym Mam Talent.
Żono Mena, pozostaję dłużnikiem.
A już myślałam, że będzie o Alicji z krainy czarów ;) A przy okazji zobaczyłam, że pseudonim muszę zmienić bo w odmianie jest karkołomny;D Dobrze, że jesteś!
OdpowiedzUsuńJa też myślałam, że będzie o Alicji.
OdpowiedzUsuńW zumbie naprawdę trudny jest dla mnie moment gdy prowadząca oczekuje pamiętania ćwiczonych układów. A poza tym - ekstra.