poniedziałek, 3 lutego 2014

relacje korespondencyjne

Dzwoni telefon, odbieram. Przedstawia się Pan od Sportu. I truchleję. Wczoraj bowiem, jak na niedzielne popołudnie dawnymi czasy przystało, piórem watermana na kartce białej napisałam do niego list. Może dlatego, że bałam się poznać doświadczonego już nauczyciela in person. Miało być usprawiedliwienie za nieobecność Skakanki na treningu. Ale ponieważ. Skakanki nie było dużo w miesiącu styczniu, pan ją przeniósł na ławkę rezerwowych w szkolnej reprezentacji. Więc napisałam długo. Jak zawsze, gdy piszę.

Pan od Sportu z ciepłem wielkim serdecznie mi dziękuje. Że dawno tak pięknego listu. Że miód na jego serce. Że ławka dlatego, że nowe dziewczynki w nowym semestrze też pograć muszą. I dopiero początki i w ogóle.

Przypominam sobie, co pisałam, albo raczej jak. Napisałam jak zawsze, gdy piszę. Prosty łącznik serce-głowa-ręka. Napisałam, że robi niesamowite rzeczy i jak bardzo mu dziękuję. Bo niszcząc kręgosłup przy komputerze jestem pewna, że ruch jest najwspanialszym lekarstwem na wiele, co dzisiaj ludziom dolega. I widząc Skakankę cieszę się ogromnie, że tak daleko jabłko w tym względzie padło od jabłoni. Choć blisko Boskiego, którego niespełnionym marzeniem jest być trenerem.

I wiem jedno. Możemy się martwić, czy jesteśmy jacyś - wystarczająco wspaniali, mądrzy, utalentowani. Ale inni zapamiętają nas tylko z tych momentów, gdy pokazaliśmy im samym, jacy są cudowni, ważni, niezwykli i utalentowani.

6 komentarzy:

  1. Byłam dziś na pogrzebie 32-letniej dziewczyny. I to Twoje ostatnie zdanie doskonale doniej pasuje - taka była, taką ją mnóstwo ludzi pamięta.

    Mobilizujesz. Dzięki.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dałaś mi mocno do myślenia... Dzięki.

    OdpowiedzUsuń
  3. Toż to sto procent prawdy w prawdzie!:-))

    OdpowiedzUsuń