Dawno opatentowaliśmy zasadę, że pakowanie to już urlop, więc nic nas nie goni, by zdjąć z siebie presję. Chodzi o to, by w momencie największej frustracji, nie puściły nerwy i nie wyjeżdżać pokłóconym. Dajemy dzielnie radę. Rzeczy nad wyraz mało, bo podobno wiosna. Więc easy like a Sunday morning.
Wspominany uprzednio rozsądek w kwestiach cukierniczych przegrywa na godzinę przed wyjazdem. Zaczynam robić sernik. I to z polewą czekoladową na wierzchu. Skoro Dosia bierze coś do picia, to jak tu bez ciasta.
Jedziemy za to potem w mleku, przewiewanym czernią nocy. Mgła. Ale przed nami czerwone pozycyjne światła spotkanej na autostradzie Dosi z Rodziną. Jak ich Boski zauważył, gdy nas wyprzedzali - nie pytajcie, ale to ta obca mi potęga koncentracji za kierownicą. Mnie się w takich sytuacjach od razu w drodze opowiada, najchętniej strofami Lorda Alfreda Tennysona.
Jesteśmy pod lipami. Deszcz dzwoni o rynny, spłukując śnieg z oślej łączki. Jutro poszukamy pierwiosnków.
cudownie Wam.. :***
OdpowiedzUsuńDomyślam się, że to ośla łączka, którą znam albo w pobliżu. Chyba trochę zazdroszę, ale baaardzo cieszę się, że Wam dobrze. Ciekawe czy pierwiosnki są....
OdpowiedzUsuńU nas chwilowo śnieg i pelne slonce tfu tfu. Nadrabiam zaleglosci w aktywnosci ruchowej i lektury ( takze bloga) z calego roku i co znalazlam "...byl koneserem sprzecznosci, pozbawionym sentymentow, o temperamencie a la zen noir, gziekolwiek sie powiesze tam jest moj dom zwykl byl mawiac.."
OdpowiedzUsuńhi hi serdecznie pozdrawiaM
a ja już u siebie w mieście na trawniku widziałam stokrotki niestety komórka mi padła i nie mam dowodu :D urlop cudowny czas :D
OdpowiedzUsuń