Złoty medal stachanowca i miejsce na Alei Zasłużonych na Powązkach.
Na to się zanosi.
Boski Mąż nie tylko z nogą kulejącą od sportu, ale i bez prawa jazdy. O czym mu powiedział ksiądz na kazaniu. Tak, zdarza się. Homilia składała się ze słów: "policjant", "kontrola" i "o jakie prosi dokumenty". O prawo jazdy, odpowiedziały dzieci. I wówczas Boski sięgnął do portfela, mimo że na tej akurat Mszy nie było zbiórki, pogrzebał w nim i zbladł. Prawo jazdy było się skończyło. Miesiąc temu.
Więc, Drodzy Czytelnicy, zyskałam status matki i ojca rodziny w jednym, wash and go. Pantofelki komunijne nabywane od wczoraj (jak bardzo jestem wdzięczna Adze od Jacka za telefon w pośrodku CasemCośCudnego - idź tam i tam, bo tu gdzie jesteś, nie znajdziesz! Mimo zapaści demograficznej - butów ogólnie brak) - kupione szczęśliwie dziś o 15:55. A teraz zaraz jadę wymieniać z Teściem opony - z zimowych na letnie.
Choć na majówce w czeskich górach może być śnieg. I ja tę podróż odbędę tym razem w charakterze kierowcy. Boski Andy będzie jechał w opasce na oczach na siedzeniu pasażera.
Oj, znam ten ból bycia 2w1, trwało to kilka miesięcy. Teraz się z tego śmieję ;) i był tego jeden pozytyw - mogłam wyjechać z salonu samochodowego nowym autem ;)
OdpowiedzUsuńDosiu, ale mam nadzieję, że kiedyś przy nabywaniu naszego dawno-już-nie-naszego opelka, to nie o tym wyjeździe usłyszeliśmy opowieść podziwiając zaklejoną folią dziurę zamiast ogromnej frontowej szyby w salonie... :D
OdpowiedzUsuńDo dziś przecież Dosi szukają.
OdpowiedzUsuńAle Wy kobiety - proszę - nic o tym nie mówcie. Najwyżej piszcie ;)
OdpowiedzUsuń