- Kochanie, zacznę biegać, jak Ty zaczniesz pisać bloga - powiedziałam Drogiemu boskiemu i to nam zakończyło temat moich treningów na pewien czas. A przecież od pogięcia pleców w biurze zdrętwiały mi dłonie i oczyma wyobraźni zaczęłam siebie widzieć w sytuacji kompletnego unieruchomienia.
Sąsiadka z dołu, też biegaczka (tak, coraz więcej osób zapadło na bieganie i tylko ja mam wystarczającą odporność, żeby się nie dać), a do tego rewelacyjna fizjoterapeutka sportowa, naprawia mnie z wielkim wysiłkiem i mówi: nie chcę cię martwić, ale...
Sport to zdrowie. Tak uważa Boski Andy, który od tygodnia nie może chodzić i jest wożony przeze mnie to tu, to tam, z powodu kontuzji śródstopia na korporacyjnym meczu (słynnym, bo jeden zawodnik zerwał mięsień dwugłowy, a drugi zakończył mecz na stole operacyjnym, gdzie próbowali mu zszyć Achillesa, i ostatnio spędza czas na wyciągu, rozpamiętując sportowe emocje).
Ale tak, nadszedł czas zmian. Uczennica wyszła i w strojach treningowych, z termosem pełnym kawy (co czeka przy drzwiach) zaraz się widzimy z Mero z rowerami w parku. Dla odmiany nie w czekoladziarni.
Punkt zborny: cukiernia. Zaczniemy od pączka?
Kijki. Podobno najlepsze. Tak słyszałam.
OdpowiedzUsuńSłyszy się sporo, gorzej z wcielaniem w życie:)
OdpowiedzUsuń