Grzmi donośnie i już po chwili zaczyna szumieć ulewny deszcz. Kończę zmywać i słyszę, że zapowiadana zmiana pogody to jednak nie ludowe podanie. Taki to szumny akompaniament na koniec dnia.
A przecież trzeba przyznać, że to gwałtowne zjawisko przychodzi w samą porę i dobrze, że nie wcześniej. Choć drobny prysznic próbował przegonić nas i gości od obiadu na trawie. Nie daliśmy się, dzielnie trzymając się talerzy. Przestawiliśmy jedynie stół pod czereśnię.
Dosia&J z drobiazgiem podziwiają nasz zapłot. To widok na dal taki, że nie da się nie rymować - jeśli tylko się potrafi. Ja nie bardzo, więc jedynie się wgapiam. I tak się cieszę z odwiedzin, z tego czasu razem przy ognisku, z dzieci zdziwionych, że tyle miejsca do biegania. Boski organizuje najmłodszym rajd objazdowy rowerem po okolicy. Załapuje się i J, choć narzeka na zabytkowy sprzęt wygrzebany z drewutni.
Radość dzielona wychodzi podwójnie, smutek podzielony - o połowę mniejszy. Tę mało zaawansowaną matematykę pojmuję szybko jak na kruchą blondynkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz