Nazwani zostali tak nie z powodu opalenizny, ale w związku z powinowactwem do kamieni szlachetnych. Nie, nie znowu żeby serca z kamienia. Bardziej ta drogocenność i szlachetność. I barwność.
Jeśli kiedyś zostaniecie głodni i bez dachu nad głową w obcym mieście, to u nich starczy i strawy, i miejsca. Jeśli poprosicie o widelec, dostaniecie jeszcze łyżkę, łyżeczkę i nożyk. Opalona ogarnie wszystko z szybkością błyskawicy. Na piknik weźmie kawę w termosie i porcelanową zastawę. Potem zaprosi na partyjkę Rummikuba. Ogra Was do ostatniej nitki w ostatnim ruchu kostkami! Za to z gracją i wdziękiem.
Arturowi nie podziękowałam jeszcze za majówkę, tak mnie zajęło przejechanie 1011 km w osiem dni. A przecież od lat myśli za wszystkich o wszystkim. Wyobraźcie sobie wyjazd dla dziesięciu rodzin do Czech, gdzie zastajecie na miejscu apartamenty, każdego dnia macie zaplanowaną wycieczkę w inne miejsce, z rezerwacją biletów do jaskiń włącznie. Z tej ostatniej jaskini, pod przepaścią Macocha, wypływacie łodzią. Pod Wami 40m wody, nad Wami - 140m skał. A nad głową sufit z podświetlanych skalnych firanek, jak w przedziwnej jakiejś katedrze. Wszystko Arturo.
Wieczorem wino i śpiew. My w jaskini TU. A tak zachwycające są opale:
podpisuję się pod tym wpisem całą sobą ;)
OdpowiedzUsuń