piątek, 4 maja 2012
tam i z powrotem, i tam
Od soboty przejechałam przeszło 900 km. Kto by pomyślał. A przecież do powrotu jeszcze trochę.
Jestem kierowcą inaczej. Bartek pyta, a przejeżdżałaś przez tory kolejowe? Nie wiem, doprawdy, akurat wtedy drzewa dały ten efekt sklepienia krzyżowego nad drogą i przypominałam sobie scenę, w której Ania z Zielonego Wzgórza idzie przez las i recytuje "The Lady of Shallot" Alfreda Lorda Tennysona.
Dzis w drodze spod śliwki do Gogolina na spotkanie prawie całej Redakcji budzę się na lewym pasie, ale jeszcze nie w rowie. Piętnasta to zawsze u mnie pora kryzysu przytomności. I nie wiem, jak można było zasnąć, gdy podnosiło się wysłkiem woli ociężałe powieki, bo przecież wiozę całą rodzinę.
Po pełnym pozytywnych emocji spotkaniu z Kapitanem odrobinę wirtualnym, za to o dużej sile rażenia, na drodze zastaje nas oberwanie chmury i trwa przez pozostałe sto kilometrów. Dzieci trzymają się za ręce, Grzybek śpiewa Slakance, żeby się nie bała błyskawic, Boski Andy powtarza po GPSie komendy jak pilot Hołowczyca. Ściana wody sprawia bowiem, że nie tylko nie widzę, ale i gorzej słyszę.
Chrzest bojowy trwa, jakoś daję radę. Zdecydowanie wolałabym jako pasażer.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz