Gdy ekipa z Cheshire zostawia nas pod dworcem w Buxton, z ogromną trudnością przechodzę na nowe częstotliwości. CCTV w dworcowej poczekalni rejestruje moje nieporadne, polskie smarki. Trudno się żegnać z wyjątkowymi ludźmi, trudno wrażenia ułożyć do walizki tak równo na kancik jak skarpetki, gdyby do rąk je wziął dajmy na to podróżny z nerwicą natręctw. Na Przystani o tym, co tam się tam działo, choć słowa uznania trzeba podzielić na pół.
Przyjeżdża po nas Eyes Wide Open i z oczami szeroko otwartymi przemierzamy Peak District w jego bardziej wysokogórskiej wersji. Zapiera dech, to wszystko in general jest jak bezdech nocny kogoś, kto całą tę podróż jedynie śni. Brązowo bure potem wrzosowisko zaludniają w mojej wyobraźni wszystkie postacie literackie, od Heathcliffa do Jane Eyre. Kilometry ciszy przykryte nisko zawieszonym niebem. Owce jakieś koło nas.
Już czekam na obrazy z życia rodziny Bratków, jakże świeżo przeprowadzonej w te strony. Jemy sobie ten English Breakfast, coreczka wychdzi ze swej komnaty, jak mówi pociesznie, i znowu jest wszystkiego za krótko i za mało. Niech Wam się wiedzie jak najlepiej, People.
Dziś kilka przesiadek. Jakaś starsza pani, która podsłuchawszy naszą rozmowę, pokazuje nam krótszą drogę na dworzec i "zdanżamy."
No, trzeba trochę stracić kontrolę, trzeba trochę stać się bezbronnym i słabym jak dziecko we mgle, jak ubogi krewny z prowincji, by doświadczyć ogromnej siły spadochronu - darmowej, niezasłużonej i tak troskliwej Opatrzności.
Z pozdrowieniami z serca dla tych, co gdzie indziej i tych, co na nas czekają w kraju,
O.
oj czekają czekają... ;)
OdpowiedzUsuńi doczekać się nie mogą ;)
UsuńAz chce sie wracac. :)
OdpowiedzUsuń