Ralphetka wychodzi dziś z córeczką z zakaźnego. Opowiada, że na oddziale był też ośmiomiesięczny chłopczyk z domu dziecka. Ale maleńki taki, że wyglądał tylko na cztery miesiące. Na ludzi nie reagował, nie kojarzyli mu się z niczym dobrym.
Pielęgniarka wprawnie przewracała go na drugi bok za jedną rękę. Śliczne dziecko, powiedziała kiedyś Ralphetka. Pielęgniarka wzruszyła ramionami. "Cygańskie".
Ma na imię Giovanni. Jan znaczy. Jaś, gdy leży sam zupełnie przez cały dzień, kręci głową na boki, jakby przeczył swemu istnieniu. Mówi personel, że to choroba sieroca.
Dwukrotne do tej pory (i oby nigdy więcej)dłuższe wizyty z Latoroślą na oddziale dziecięcym podobne znajomości nam zostawiły. Najpierw był Adrian z domu dziecka, w wieku roku, którego zasikaną pieluchą zajmowała się mniej więcej raz dziennie pielęgniarka, a pomiędzy tym rodzice przebywający tam z własnymi pociechami, nie mogąc spokojnie przejść obok zsikanego do granic możliwości, z poodparzaną pupą, patrzącego wielkimi smutnymi oczami chłopca... Wszystko na oddziale nefrologicznym - gdzie higiena tego typu to podstawa... Na szczęście lat temu dwadzieścia, więc może się już pozmieniało...
OdpowiedzUsuńDrugie doświadczenie dla mnie z jeszcze większą siłą to Fabian, tak jak Giovanni, osiem miesięcy a aktywność i wygląd trzy-może czteromiesięcznego... Przez dwa tygodnie byłam przekonana, że dziecko jest z domu dziecka, aż do dnia, kiedy lekarz rano postanowił go wypisać. Wtedy po paru godzinach pojawiła się młoda chodząca kopia lalki Barbie, z dodatkową dwójką usmarkanych dzieciaków, zabierając synka do domu... Spytana pielęgniarka powiedziała, że widzieli ja tam dwa razy-kiedy Fabianka przywiozła i teraz, kiedy go zabrała...
Sama nie wiem, które wspomnienie bardziej wierci dziurę w sercu...
Niestety też mam takie wspomnienie, dziewczynka z domu dziecka miała pięć lat i leżała obok mojego Łukasza, chodziłam do szpitala codziennie po południu przez kilka dni, do syna i do malej. Nie chcesz wiedzieć, co się ze mną działo, kiedy zabierałam syna do domu, a dziewczynka została. Była taką kochaną przylepą, tak się przyzwyczailiśmy do niej oboje z synem...
OdpowiedzUsuń