Ranek wyjątkowo wczesny, może za sprawą słońca, które mocuje się ze śniegiem jeszcze bez spektakularnych rezultatów.
I gdy ludzkość wspomina coś na temat głodnych brzuchów, przychodzi mi do głowy pomysł. I mówię do Skakanki: masz pełną wolność w kuchni, możesz zrobić, co tylko chcesz, ale przygotuj dla nas śniadanie.
To zagranie nieco va bank i gdy już myślę, że rychła klęska, Skakanka mówi: DOBRA!!! Na tym blogu rzadko ujrzycie wykrzykniki, bo Okruszyna unika egzaltacji, a jednak. Tak własnie wyglądało to dobra.
Mija godzina za zamkniętymi drzwiami w kuchni.
Na koniec wyjeżdża taca specjałów z dressingiem, ułożonych jak słynne mozaiki w Pompejach. Rozmaitość, i wszystkie szczegóły z parą sztućców włącznie, o które nigdy nie można było się doprosić. I nawet herbata w kubkach. Jak się udało nalać wrzątek z czajnika pozostanie słodką tajemnicą Skakanki.
Tak to można żyć, mówię nad kanapką. Jutro poproszę z kawą. Skakance ta myśl wydaje się podobać; do Grzybka tylko rzuca: ale ty robisz kolację.
Na wieczór Skakanka dostaje niewiarygodnej wysypki wszędzie. Lekarz jutro powie, czy to uczulenie na prace domowe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz