Świat kołysze mi się nad głową, listowie zielone takie, prześwietlone słońcem. Słońce gdy razi, wtedy widać, że powieki od spodu są różowe. Albo człowiek kicha.
Góra i dół, i na boki, i liściany baldachim, i poobiednia błogość, albo nawet przed. Niech jeszcze jakaś pszczoła czy dzięcioł, dołożyć można coś do dekoracji - do błogosławionego wynalazku hamaka.
Odległość od zadań, pracy na czas, spraw pamiętanych i nie, z każdym wyhuśtem się zwiększa, i na twarzy to ciepło się kładzie, które mówi, że kiedyś było się dzieckiem i czas nie miał żadnego deadline'u. Ktoś może na obiad tylko wołał, albo przypominał, że już ciemno, i kolację przed nosem stawiał.
Kto mi zabroni wyobrażać sobie, gdy za oknem minus pięć i opad śniegu dla hecy znowu przykrywa auto kołdrą, żeby nie zmarzło do rana. I wielka, bezbrzeżna szarość bez słońca woła o kawę, która wyszła dwa dni temu. Podobno są ludzie, co pogodę zawsze noszą z sobą i w sobie.
W międzyczasie mamy nowego Papieża. Wychodzi niepozorny taki, i uśmiechem na dobry wieczór zapowiada dobre czasy. Niezapowiedziane w prognozie wieczorne rozpogodzenie.
Hamak to moje słowo klucz, w pewnym sensie niebezpieczne, bo odlatuję stąd gdzie indziej;)
OdpowiedzUsuńJezuita, Franciszek, rowerem do katedry - tegom chciała :)
pięknie mnie rozkołysałaś tym postem - hamakiem:))
OdpowiedzUsuńDziękuję, że dałyście się zaprosić na chwilę na hamak. :)
OdpowiedzUsuń