Dni są tak wypełnione słońcem, że myślę, co za szkoda, że nie wolne całkiem. Boski wychodzi z domu, gdy jeszcze szara mgła, a wraca, gdy mocno rześka ciemność. Korporacja go ze słońca okrada.
Patrzę z nadzieją, czy liście aby nie zaczęły spadać trochę wolniej. Co roku mam ten sam impuls, by poświęcić trochę czasu i na super glue poprzyklejać do gałęzi. Co by szkodziło, gdyby na zimę zostało trochę kolorów.
Z dziećmi jakieś nieporadne spacery w ramach dostępnych możliwości i serce pęka, że się to ciepło marnuje.W poniedziałek przy Rynku duet wiolonczela plus skrzypce grał coś, myślę, że Haendla, bo bez nuty melancholii. Nastoletnia raczej jeszcze skrzypaczka ubrała kaptur od szarego dresu, widać jednak trochę jej wiało, albo przechodnie patrzyli zbyt natarczywie. Idealny akompaniament do tego słońca i do spadania na chodnik, ulica cała jakby zapomniała, że coś właśnie żegnamy.
W domu Grzybek po raz pierwszy napisał dla mnie to, co poniżej i przyszło mi do głowy, że może zimę jakoś wspólnymi siłami przetrwamy.
Jeśli postrzegać jesień w aspektach przemijania, to rzeczywiście może być źródłem jakiegoś smętku. Ja z całych sił będę się starać umiejscowić ją w pewnym cyklu ogólnego trwania. Widzieć na wskroś tych pozornych zmian. Niech rzeczy zostaną takimi, jakimi w idei są. "Niech zawsze wiosna trwa":-). Ludzi również takimi oczami postrzegać warto.
OdpowiedzUsuńAha.
UsuńChoć przemijanie mi nie przeszkadza. Boli mnie, że liście spadają.
:)
Z jednej strony przemijanie, z drugiej - cykl wraca od nowa :)
OdpowiedzUsuńTo jest optymistyczne...
U nas też pięknie..
U Was to daleko od u nas?
Usuń