Otrzymuję list od potencjalnej uczennicy. Że poziom taki i taki, i że lekcje możemy u niej w domu na drugim końcu lub w siedzibie firmy.
Rozglądam się po domu, szukając siedziby i rozmyślam, czy umyte okno w zagraconym Home Office zwiastuje pojawienie się pokoju pani prezes, sekretariatu i klasy z tablicą interaktywną. Ale jedyna tablica wisi w kuchni i na niej nie nadanżam smarować wydarzeń bieżących z życia szkolno-towarzyskiego.
Sekretariat zajęła szatnia naszego gierkowskiego M, gdzie kilka kurtek wyczerpuje przestrzeń przedpokoju. Pokój pani prezes, dzielony z Mężem, jest przechodni i zawieszony praniem. We dnie służy za jadalnię i odrabialnię lekcji, zaś w nocy do spania. Lecz pamiętam doskonale, że na stronie mojej ogromnie firmowej w cenniku zapisałam z całą pewnością opcję "w siedzibie firmy". Może tak mi się wydawało, gdy kilka lat temu kupowałam zegar ścienny wielkości tego z dworca Waterloo w Londynie. Że on zrobi siedzibę jak ta lala.
Bowiem po prawdzie jedyna siedziba, jaka przychodzi mi do głowy, to maleńkie ustronne pomieszczenie na osobę wzrostu do 170cm i 60 kg wagi, zamykana pokrętłem, ze stosikiem prasy na okoliczność i zabytkowym górnopłukiem.
A to się uśmiałam, jak ta lala:-)))))))! Tak trzymaj.
OdpowiedzUsuńNo. Ja też się tak uśmiałam, że zapomniałam uczennicy odpisać.
UsuńOkruszku. Zrobił. Ten zegar znaczy. Siedzibę. Widoczny był nawet, przypominam, na przekazie on line do Meksyku. Który zapewne teraz częstszy będzie. I kubki zrobiły Siedzibę. Te z angielskim akcentem. I budka telefoniczna na parapecie. A nade wszystko Anioł zrobił. Mi nic więcej nie trzeba. Pranie się poskłada. Jak ta lala.
OdpowiedzUsuńI co ja bym bez Ciebie zrobiła, Dear Jacket?
Usuń