Ponieważ w Home Office nadal bałagan nad wyobraźnię, myję okno. Nie, żeby było go lepiej widać. Bardziej żeby było widać niebo. Z widokiem na niebo zyskuje się bowiem perspektywę, mimo że czasem kurczy się coś w człowieku boleśnie na widok obiektów zdecydowanie odlatujących.
Liście jeszcze trzymają się nieźle jak na okoliczności, choć powinny już spadać. Słońce w końcu przypomniało sobie, że złota polska jesień. Potem zostaną żarówki, kaloryfery i zgromadzone w sercach zapasy. Ciepło i światło będą w cenie. Bosonogie wróbelki przyjdą po okruchy.
Kupuję wrzosy Boskiemu na balkon, zbieram z dziećmi kasztany, wieszam firanki, nieprzytomnie składam, przytulam, podnoszę, dawno nic sobie nie kupiłam, myślę, w puste ręce patrząc, jakoś spodziewam się wbrew krzyczącym faktom, że widać wszystko do mnie przyjdzie od Tego, co pisze miłością po horyzoncie.
Niech zatem przyjdzie... :)
OdpowiedzUsuńLiczę tylko na to.
UsuńPodoba mi się sprecyzowanie celu mycia okna :) Zapamiętam :)
OdpowiedzUsuńA jaki może być inny, zaciekawiła się Okruszyna?
Usuń:)