Udało się. Ale najpierw była noc cudów. Gdy z reisefieber idę w końcu spać o dwunastej, boski Andy wstaje w poszukiwaniu chusteczki, gdyż bakcyl, opuściwszy mnie, musiał najwidoczniej znaleźć nowego chlebodawcę. Po godzinie szurania i próbach pozbycia się kataru od ręki, daje za wygraną. Wtedy wstaje Skakanka, pali ją w gardle, więc lekarstwo, herbata; katar boskiego Andy'ego nasila się znowu. Nie wiem, czy jest już druga, gdy zapadam w sen. Wtedy budzę się o trzeciej, przekonana, że już piąta. Gdy w końcu dzwoni na niebiesko budzik, osiągam ten stan, który Platon opisał jako utracony nieodwołalnie: pamięć duszy o tym, co się z nią działo, zanim przyszła na świat. Nie objawia się tej nocy u mnie niebiańską euforią, lecz swoistym poczuciem "przed-tożsamości" - muszę sobie bowiem przypomnieć, jak się nazywam i co robię w tym pokoju. Po chwili, gdy już wiem, wołam dzień dobry! do Grzybka. Syn odzyskuje trzeźwość myślenia dopiero na widok Krecika, a ja obkładam się zadaniami domowymi uczennic oczekiwanych tego ranka.
Niemniej jednak w gabinecie EEG syn mój zasypia, po kwadransie udawania chrapania i groźnych komendach pani doktór. Nie posiadam się z radości na myśl o pełnym zapisie fal i mimochodem pytam, kiedy wynik. Wynik u lekarza w sylwestra, koło południa, w czasie ostatniej dostępnej wizyty tego roku. Na rok przyszły jeszcze nie ma rozpiski, głosem bez modulacji (lata ćwiczeń, tak myślę) odpowiada mi recepcjonistka. A pani doktór od EEG, choć już coś wie, nic nie powie. Też jako dziecko w to grałam.
Fajny ten budzik na niebiesko, Platon takiego nie miał.
OdpowiedzUsuńZaczynam się bać. Tego EEG.
OdpowiedzUsuńwstajemy na niebiesko za miesiąc znowu, badać teraz słuch w postaci impulsów pnia mózgu. Mam nadzieję, że syn mi kiedyś wybaczy ilość wizyt u specjalistów.
OdpowiedzUsuń