Przedwczoraj podałam zły numer telefonu na zaproszeniach na urodziny Skakanki dla dzieci ze szkoły. Ponoć pan ukryty za pomylonym numerem telefonu, który odbierał zgłoszenia, z czasem od razu wyczuwał, w jakiej sprawie dzwonią i cierpliwie tłumaczył. Wczoraj więc, gdy Skakanka już z gorączką, leciałam na trzecie piętro, do klasy, podać nowe dane teleadresowe dla nieznanych rodziców bardzo mało jeszcze znanych mi dzieci. Dziś, gdy już wiadomo, że angina (z gratisem w postaci wysypki wszędzie po antybiotyku zapodanym dopiero co), zastanawiam się, czy dałoby się od pana, co z powodu mojej pomyłki został animatorem imprezy, jakoś zebrać numery tych, których obecność na imprezie teraz muszę odwołać. Urodzin bowiem chwilowo nie będzie.
Poza tym wszystko świetnie, po pięciu godzinach walki z materią odrobiłam jednostronicowe zadanie domowe ze wstępu do prawa. I czuję się niemal jak tłumacz przysięgły.
Wolałabym powieść i herbatę z imbirem. Nadal jestem nieprzystosowana do kapitalizmu, dorosłości i takich tam. Ciekawe, czy zdążę się przystosować, zanim się zestarzeję.
Ani mi się waż!!!! Przystosowanie jest toksyczne!!!
OdpowiedzUsuńAle opłacalne:)))
OdpowiedzUsuńBez komentarza ;-)
OdpowiedzUsuń