sobota, 6 listopada 2010

soul cake

Chociaż z drugiej strony zupełnie normalne życie codziennie - gdy akurat znajdujemy się w przedziwnym zagięciu czasoprzestrzeni pomiędzy halnym i opadami, a dzieci (oboje!) zdrowe - ma swój nieodparty urok i potencjał wręcz literacki. Bo cóż zrobić z takim momentem, gdy z piekarnika wychodzi zapach babeczek z konfiturą i przechadza się po całym domu, Sting gawędzi w wersji listopadowo-grudniowej (If on a winter's night) i nikt nie kaszle - może jedynie poza mną? Zapisać, że taki moment był. Zanotować ze skrupulatnością księgowego, ba, nawet i biegłego rewidenta. Nie wiadomo bowiem, kiedy znowu się powtórzy. A gdy zacznę myśleć w stylistyce księgi lamentacji,  przypomnieć sobie, że był, czarno na białym.

Odtyka mnie, przypisuję zasługę herbacie z korzeniem imbiru, nabytym w obskurnym warzywniaku, i soli morskiej. Odtyka mnie ku małoformatowej działalności, ku codziennej gawędzie. Z tabletką na odporność przełykam brak sukcesów w dziedzinie powieściopisania i zaraz wcisnę enter pod "publikuj posta".W końcu zdarza się, że ludzie latami żyją z odpryskiem czy odłamkiem, który nie prowadzi do żadnej niewydolności wielonarządowej. I co z tego, że czasem zakłuje na zmianę pogody ducha.

2 komentarze:

  1. Dostraczyłas mi dupokrytke. Przepraszam, uchokrytkę. Od jakiś dwu tygodni łazi za mną Gabriel's message z tejze samej ubiegłorocznej płyty, ale sobie tłumaczyłam jak dziecku, że to płyta adwentowa, więc jeszcze nie czas, nie zachowam się jak supermarket po wyprzedaniu zniczy rzucajacy na półki choinki. Ale skoro Ty możesz, lecę do ragaliku z płytami, zwłaszcza że właściciel goscinnego komuptera łypie zniecierpliwonym okiem.

    OdpowiedzUsuń
  2. No, Sting koniecznie na teraz, niech Adwent trwa nawet i dwa miesiące - trzeba widzieć to światło w tunelu;)

    OdpowiedzUsuń