A otóż i macie wszystko. Byłem jak lipy szelest, na imię mi było Krzysztof, i jeszcze ciało - to tak niewiele. I po kolana brodząc w blasku ja miałem jak święty przenosić Pana przez rzekę zwierząt, ludzi, piasku, w ziemi brnąc po kolana.*
I mogłabym tak dalej, i dalej, i dalej. Ale Czytelnik nie dałby może rady do końca. Nie widział, jak się tych wierszy uczyłam na pamięć, przepisywałam je, czytałam na głos, pisałam znowu. Żeby je w sobie zachować. I wszystko bez wyżyn intelektualno-historycznej analizy; przemawiał do mnie człowiek z krwi i kości. Przemawiała do mnie jakaś niepojęta wrażliwość. A przecież szczyl ze mnie był, nastoletnia smarkula. W tamtych czasach - jeszcze dziecko.
Zazdroszczę tym, co znają fakty i detale, i daty, i nazwy ulic ukryte za znakiem Polski Walczącej. Boskiemu Andy'emu, który tę historię sczytał z tak wielu książek. Tym, co tam byli, jak moja Babcia. I ta słynna anegdota o Pradziadku, co wyniósł z płonącej Warszawy parę swoich najlepszych butów.
Dla mnie Powstanie odruchowo na myśli przywodzi Krzysztofa. I jego żonę, Barbarę.
Dziś rocznica przejścia Baczyńskiego do krainy na miarę jego nieziemskiej wrażliwości. Dlatego on.
*K.K.Baczyński Rodzicom
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz