czwartek, 10 grudnia 2009

ER

Grzybek o czwartej trzydzieści czasu środkowoeuropejskiego (taki mamy zimą?) przybiega do mnie, witając mnie radosnym "dzień dobry mamo". Gdy mości sobie gniazdko obok mnie, pyta "która godzina?" i wierzcie mi, sama nie wiem, czy się cieszyć skokiem rozwojowym, który ostatnimi dni wydaje się być znaczny, czy wymamrotać coś w rodzaju "twoja ostatnia". Tłumaczę, że noc i pokazuję w szpary pomiędzy żaluzjami, a następnie wykręcam się plecami, w stronę wypoconej gorączką Skakanki. "Obróć się do mnie" - Grzybek nie jest wcale w ciemię bity i nie daje za wygraną. Po półtorej godziny negocjacji odnośnie czy godzina już dobra do wstania, czy nie, Grzybek ogłasza początek dnia i nikt już nie śpi.
Gdy na obcasach kozaków w szkole o osiemnastej się chwieję, mam taką pokusę, powiedzieć im wszystkim, studentom i młodym pracownikom, singlom, dinkom i konkubentom, że proszę państwa dziecko mi wstało o czwartej rano i padam na twarz, ale co ja będę uprawiać antyreklamę rodzicielstwa, co ja się będę dzieckiem zasłaniać.
No dobra, ci, co robią reklamy z uśmiechniętymi matkami, co na jednym kolanie tulą bobasa, a na drugim tłuką palcami w laptop, w białej bluzeczce, ale na dywanie, prawdopodobnie nałykali się środków odurzających. Bobas z laptopa zrobi wióry, wysmarkawszy się wcześniej w mamine biznes wdzianko. Macierzyństwo to taki ostry dyzur bez mozliwości wzięcia urlopu. I nie wiem, czy ja głupia czy brak snu to sprawia, ale nie zamieniłabym na nurkowanie w Egipcie i tipsy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz