środa, 2 grudnia 2009

schodami w górę, schodami w dół

Czekanie na szpital nie jest czasem straconym, ale nadawałoby się na zazalenie do trybunału w Hadze.
No bo z jednej strony nie potrzebuję już mieć tego czarno na białym, w nowym tuszu, którego pewnie nie będę umiała zainstalować w urzadzeniu wielofunkcyjnym, ze Grzybkowi coś dolega, bo z kazdym miesiącem widać coraz bardziej. I te momenty, gdy widać bardziej, są jak wbijanie igły pod paznkokieć. I moze zanim będzie od lekarza czarno na białym, to juz się oswoimy z tą nową wersją naszej rodzinnej biografii.
Jeśli coś nie ma sensu, to pytanie, dlaczego ja, dlaczego my. Ktoś kiedyś zapytał, a w kluczowym momencie mojej pierwszej niedoszłej i niebyłej powieści bohater miał dojść do wniosku, "dlaczego nie ja". Więc myślę, ze jestem dobrą kandydatką na matkę dziecka opóźnionego w rozwoju, gdyz mam tutaj wiele atutów, które moze słabiej predestynują mnie do zasług dla biznesu.
Z drugiej strony, te dzienne amplitudy i ambiwalencje, które z boskim Andy'm przezywamy, powinny zostać humanitarnie przerwane przez orzeczenie neurologa poparte stoswnymi wynikami badań.
No bo ile razy mozna razy przechodzić ściezkę od "zobacz, zachowuje się jak inne dzieci" do "zobacz, nie ma z nim kontaktu" i "zobacz, nie radzi sobie". Retorycznie pytam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz