Kończy mi się w drukarce czarny tusz, a kolorowego całe mnóstwo. Bo i dni drukują się czarno-biało, z naciskiem na skale szarości.
Czas do końca roku odliczam czekając na korzystne warunki, umożliwiające pójście z Grzybkiem w końcu do szpitala. Tu zaś wymagana jest precyzyjna, acz nieosiągalna póki co, konstelacja jego zdrowia fizycznego - bez smarków i kaszlu - z wolnym łóżkiem na neurologii. Niechby to było tylko jedno dziecięce łózeczko, w razie czego kolega Borek ma wprawę w dostarczaniu łóżek polowych kobietom na oddziałach dziecięcych, więc jest jakieś zaplecze. W sumie mogłabym i na podłodze, o ile nie ma karaluchów, co nie jest takie pewne.
Daję radę w sklepie nie dla idiotów kupić tusz sama i na szczęście nie zadaje nikomu z obsługi klienta kompromitujacego pytania, gdzie znajdę tusz czarno-biały do mojego urządzenia wielofunkcyjnego. Mogłoby się bowiem okazać, ze sklep nie dla idiotów jest w rzeczy samej nie dla mnie.
Potem jadę schodami w dół wiedząc na pewno, że muszę podziękować za współpracę jednemu z kontrahentów, gdyż dalsza kooperacja wymagałaby moich zdolności bilokacyjnych.
Na pociechę mam nowy tusz. Nie do rzęs, ale niech będzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz