sobota, 4 maja 2013

pauza

Auto prowadzę niepewnie, zdziwiona zielenią. Musiało mnie nie być tutaj ze dwa miesiące, pamiętam śnieg.

Trąbią na mnie i mówią niecenzuralne bardzo rzeczy, a ja te incydenty oglądam, jakby należały to tego samego porządku absurdu, co okno otwarte na skutek temperatury. Mogłabym owce z rodziną pasać w dalekim Peak District, tam może pogoda bardziej przewidywalna, a potem English breakfast tea z mlekiem na dworze, przy całkowitym braku ruchu drogowego.

Szybko wracam i postanawiam oddać bezterminowo prawo jazdy i zezłomować samochód.

Grzybek sadzi z Boskim nasionka w pokoju stołowym, bo na balkon jest jeszcze zbyt chory. Potem zlewa się kroplistym potem i zasypia z gorączką. Gdy po kilku godzinach otwiera oczy i przychodzi do nas do stołu, gdzie jemy obiad na wynos z pobliskiego baru, zapytuje: Tato, czy ja dzisiaj sadziłem te nasionka?

Dzisiaj.

O, to długo pospałem.

Synu, myślę, gdy patrzę w jakim punkcie znalazł się świat, czuję mniej więcej to samo, co Ty.

4 komentarze:

  1. Okruszyno, i ja nie mogę się nadziwić, kiedy to tak wszystko pogalopowało do przodu... choć nie spałam chyba zbyt długo. A tu już pąki bzu? Już?...
    Oraz taki "wypas owiec" marzy mi się po nocach:)

    OdpowiedzUsuń
  2. ojej bidulek się pochorował dużo zdrówka....

    OdpowiedzUsuń