Postanawiam przed Świętami podjąć zaczętą lekturę książki typu kryminał. Będzie to drugi lub trzeci kryminał w życiu, nie licząc powieści akcji czytanych w szkole średniej, z Dniem Szakala na czele.
Kryminał mam od Mamy. Mówi, weź to do domu wreszcie skończ. Bo na kocu plażowym pożyczała latem, ale z przyczyn (nie)obiektywnych nie dałam rady. Choć pół roku wcześniej to ja powiedziałam Mamie: takiego Mankella czytam, zobacz, jaki fajny.
Podejmuję przerwaną lekturę na stronie trzydziestej, przewidując, że właśnie tam na kocu mogłam skończyć. Czyta się świetnie, choć w okolicach strony sześćdziesiątej zdaję sobie sprawę, że warto wrócić do piętnastej, bowiem pewne fakty umknęły.
Następnie, dotarłszy do trzydziestej wracam do dziesiątej. Potem w końcu do pierwszej. Znaczy że tylko pierwszą przeczytałam na kocu na plaży, używając okularów bardzo słonecznych, choć nie całkiem czarnych, jakie ku swojej rozpaczy często w codzienności używam do jej oceny. Również w nieletnie pory roku.
Po Świętach Brat Bliźniak mówi, że może Mankella weźmie ze sobą na Wyspy z powrotem i ostatnie trzydzieści stron czytam tak szybko, że po zamknięciu książki nie wiem do końca, co ustalił Wallander z Ann-Brit i czemu nazwisko sprawcy brzmi inaczej niż wcześniej.
Zawsze miałam swobodny stosunek do początku, środka i zakończenia.
Tak,Szwedzi piszą świetne kryminały. A co czytałaś Mankella?Bo ja do tej pory Człowiek ,który się usmiechał.Ale jeszcze bardziej wciąga Camilla Lackberg,no i słynna trylogia Millenium Larssona! Polecam.J.
OdpowiedzUsuńwłaśnie mam zamiar zacząć Lackberg. :) Czytałam "Człowiek, który się uśmiechał" i "Zaporę".
UsuńKiedyś. Będę miała na to czas...
OdpowiedzUsuń