poniedziałek, 30 listopada 2009

biznes class

Otwieram drzwi mieszkania i na wycieraczce wita mnie dwóch panów w krawatach. Męzczyzna w krawacie to gatunek nieobecny w zyciu moim frimowo-chałupniczym, więc biel koszuli bije po oczach i domysły nasuwają się same. Juz więc obmyślam odpowiedź na pytanie, czy zastanawiam się, skąd się bierze zło na świecie (tak) i czy wiem, ze oni znają odpowiedź na to pytanie (wiem), a nawet w głowie układam sobie, jak w sposób przyjazny acz stanowczy odmówić współpracy w zakresie znalezienia się w gronie stu czterdziestu czterech tysięcy wybranych, ale nie, nic z tych rzeczy. Pan po lewej z bardzo wyraźną wadą wymowy (połyka afrykaty, lub spółgłoski zwarto-szczelinowe, jak kto woli) chce się dowiedzieć, czy słyszałam o modernizacji sieci telewizyjnej i ja go naprawdę nie rozumiem, i nawet pytam niedbale "ze co?", wychodząc na ostatnią chamkę. Ale spieszę się, właśnie bowiem wychodzimy z posmarkanym Grzybkiem się dotleniać i gawędzić o świecie w ten ostatni zapowiadany dzień złotej jesieni, i nie chodzi o armageddon.
Pan po lewej otwiera taczkę i z długopisem gotowym do uzycia zapytuje, czy mam kablówkę, czy cyfrowy polsat, czy "n" hajdfiniszyn i przeciez nie powiem, ze antenę balkonową z szansą na odbiór czterech programów. Ucinam więc stanowczym tonem, iz właśnie podjęliśmy decyzję o wyrzuceniu telewizora (dobra, nie podjęliśmy, ale wielu znajomych poleca nam tę ideę) i wtedy pan po prawej, milczący dotąd, się uśmiecha, a pan po lewej zatrzaskuje teczkę i połykając słowo "ciemnogórd" jak przypuszczam, udaje się pod kolejne drzwi.
Ale przynajmniej nie dostaję najświeższego numeru "Strażnicy".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz