wtorek, 15 grudnia 2009

z nocy głębokiej

Nie chciałabym tu jakiegoś defetyzmu siać i obnizać morale zapracowanych czytelników, ale ostatnimi czasy wyraźnie lecę z nóg. Gdziekolwiek nie siądę, boję się, że natychmiast zasnę i prześpię jakiś istotny moment rodzinno-firmowego scenariusza, lub zstanę wyniesiona ze sceny (niekoniecznie nogami do przodu). Przypisuję ten spadek formy mrozom na zmianę z kaloryferami, ubogiej w witaminy diecie, z której parę tygodni temu wypadły obiady (gdy rodzina zjada przygotowany przeze mnie obiad, ja na ogół prowadzę akurat zajęcia), czy tez ogólnym egipskim ciemnościom, które w grudniu zalegają nad naszą szerokością geograficzną. Coraz częściej rozwazam możliwość zamieszkania gdzieś na południu i nie chodzi o Zakopane, ale raczej jakąś Barcelonę czy nawet tylko Lizbonę. Czysto teoretycznie, rzecz jasna. Kawę kupuję dziś holenderską ku pokrzepieniu serc, lampki włączam i radio, i nic, i nic. Słonecznym momentem jest Grzybek w swoim first ever występie w jasełkach. I nie szkodzi, że ściaga z głowy w kluczowym momencie zakręcone pluszowe rogi baranka. Telefonem w komórce robię kilkaset zdjęć, w szare komórki własnej pamięci oprawiam ten udany debiut.

1 komentarz: