Więc miałyśmy wczoraj z A od J robić sobie włosy na modny tego dnia popielaty. Jednak A pojechała z mężem J na randkę do Warszawy (kolejna osoba realizuje moje marzenie o podróżowaniu służbowo koleją - ciekawe, że takie marzenie powstało w głowie kogoś, kto spędza dnie w home office z naciskiem na home?). Podobno było bardzo fajnie, gdyby nie to, że A już na początku zużyła prąd z gniazdka pkp i nie mogła korzystać z laptopa. Wyjaśniam, że polskimi kolejami trzeba z własnym prądem w reklamówce. Ani chybi, nie widziała.
Więc robiłyśmy sobie włosy na popielaty ze Skakanką, Grzybkiem, dzieckiem AiJ oraz Mero, we wczesnych godzinach rannych w przedszkolu. Po powrocie zapytałam chorego boskiego, tego dnia pracującego z łóżka, jak tam śniadanie. Odparł, że wyśmienite, z naciskiem na indyka w galarecie i pasztet. I wspomniałam wtedy pewien Wielki Piątek w narzeczeństwie, kiedy to boski pochłonął pół patelni pozostawionego przez jego mamę pasztetu.
Mówię, nie martw się zupełnie, P jak Popielec, post i pasztet. Każda rodzina w końcu ma swoje tradycje i rytuały. Pamięć i tożsamość. Tak powstaje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz