Więc rano, mając mniej czasu niż w dzień powszedni na zebranie się do szkoły, przedszkola i pracy, organizujemy survivalową wyprawę koleją.
Dyrektywy brzmią: zapakować pidżamę, kapcie oraz szczotkę do zębów w plecak. Plus jeden przedmiot natury niezbędnej (tu dowolność, można zgadywać, kto co zabrał). Na wypadek gdybyśmy stanęli w szczerym polu i oczekiwali na uzupełnienie ubytków w trakcji kolejowej, zabieram także zapałki. Następnie należy dobytek wziąć na grubo ubrane (na tzw. cebulę) plecy.
Jeszcze nigdy nie mielismy tak skompresowanego bagażu.
Zdanżamy na pociąg tylko dzięki sąsiadowi, który wyszedł na spacer w pieskiem i postanowił nas dowieźć. Przez rozkopany na okazję EURO 2012 dworzec główny stolicy Dolnego Śląska poruszamy się biegiem. Para unosi się nam z chrap, bowiem minus kilkanaście. I wsiadamy do odrapanego InterRegio jak do karety zaprzężonej w sześć koni.
Po uiszczeniu konduktorowi niezbędnych dopłat za brak legitymacji szkolnej Skakanki, całą drogę jemy. Co będziemy robić, pytam boskiego Andy'ego, do czytania nic nie mamy. Będziemy gadać, odpowiada. Znaczy ja mówię, pod wpływem uroku chwili. A to już tylko jeden krok do dialogu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz