Mero ogląda mój emerycki kożuch. Tak, mrozy to sprawiły, że wyciągnęłam go z pawlacza u teściów i jakby stało mi się wszystko jedno.
Stały Czytelnik pamięta, że co roku obiecuję kożuchowi śmierć przez powieszenie na klapie od kontenera PCK.
Dziś między dentystą (co mówi, że o ile nie zacznę teraz jeść orzechów, wszystko się zagoi), a kosmetyczką w związku z jutrzejszym balem, widzę panią w kożuchu tak pięknym, jaki mogła nosić Brigit Bardot lub inna Sophia Loren. Pani za zabiegi na ciele płaci trzysta złotych. Ja, wzruszona do łez po regulacji brwi, pozdrawiam mróz, co sprzyja brakowi opuchlizny.
Na koniec dnia w ciemnościach wieczoru z mrozu zbieram panią z trójką dzieci, gdy słyszę, że idą na przystanek. Nie wierzę, że można bez auta, śmieję się do niej, gdy jedziemy. Dzieci na koniec jazdy wyznają mi miłość i myślę, że tej radości nie dałaby mi żadna dermabrazja* ani lifting.
*nie mam pojęcia, co to, ale jest w ofercie zakładu kosmetycznego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz