Na miejscu zaś czeka nas wszystko inne niż codzienność.
Nie tylko Człowiek na dworcu, obiad i ciepłe kapcie. Okazuje się bowiem, że są na świecie ludzie, dla których jakąś wartość stanowi spotkanie się celem oblania otwarcia nowego bloga. Zawsze myślałam, że to mało ważne i bardziej do pokpiwania. Że niby mówi się: wiecie, to ci, co piszą - i tu palcem takie kółko na czole należy narysować, gdy już się okaże, że nie piszą ani do gazety, ani do mainstreamowego miesięcznika, a tym bardziej na półkę w księgarni.
Tymczasem jest poncz brzoskwiniowy i toasty w autentycznych kieliszkach. A potem jeszcze delikates nie z tej ziemi: owoce tropikalne, z sosem, bezą i granolą o smaku capuccino. Dobrze, że moje ciasto o nazwie "Niebo w gębie" zostało w kuchni na stole, bowiem smakowałoby przy tej sałatce jak płyty z najbardziej szarego miejskiego chodnika.
A to nowe oblewane miejsca:
Maszynka do zatrzymywania się
i
Blog naszej sobotniej gospodyni.
Trzecia oblewana strona w powijakach.
Na drogę powrotną dostajemy kosz piknikowy. Człowiek z peronu wsadza nas do składu i macha na odjezdne. Jeśli prawdziwe życie tak wygląda, to ja poproszę o więcej.
zapraszamy ;)
OdpowiedzUsuńAndy ma takie powiedzenie: dwa razy nie mów. ;)
OdpowiedzUsuń