Student z piętra niżej ćwiczy etiudy na klarnecie. Najpierw tak, a potem będzie grał jazz. Jest sublokatorem u Pani Zosi, chorej na nowotwór mózgu. Pani Zosia chodzi z kijami co dzień, żeby się nie dać chorobie.
Dźwięki klarnetu są inne niż pianina. Pianino otwiera w człowieku okno na ościerz. Wszystko jedno przez drugie fruwa i trudno się potem odnaleźć. Może całkiem dobrze wyszło, że nie nauczyłam się nigdy grać. Kto by mnie w tym świecie znalazł, wisiałoby ciągle, że nieczynne. A tak, przechodząc mimo, jedynie dotknę klawiszy, jak drogich zeszytów w empiku i nikt niczego nie odczyta na twarzy gospodyni domowej oraz prezes niedochodowej działalności, gdy głowę przechyla na temat cobybyłogdyby.
Klarnet gra nisko. Do klarnetu się wszystko układa. Nawet znaki zapytania tworzą spokojne frazy na pięciolinii. Podobno gdy człowieka nachodzą uczucia przykre ogromnie, powinien pomyśleć, że za parę godzin będzie już inaczej. Dziś usłyszałam. Zastanawiam się, czy nie opłacić klarnecisty, by grał piętro niżej w określonych porach i wtedy mogłabym pomyśleć: za parę godzin będą wprawki z klarnetu i wszystko poukładają.
Póki co, bardziej niż kiedykolwiek mam ochotę z zasłyszanych dobrych rad zrobić konfetti. Ale przecież za kilka godzin... kto by to wszystko zbierał?
Ps. Boski mówi, że "Sztuczki" kręcili na dworcu w Wałbrzychu. Więc nie minęłam się z prawdą pisząc, że wszystko co porywające na Nadodrzu trzeba sobie jedynie wyobrazić. "Sztuczki" też. Ale może dla Nadodrza nie nadszedł po prostu jeszcze czas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz