sobota, 29 czerwca 2013

240. kilometr

Ponieważ auto jest ciut większe, bierzemy ciut więcej bagażu. Więc znowu nie bardzo się mieścimy. Choć w obecnych uwarunkowaniach należy się cieszyć, iż w ogóle się udało zebrać. Nie wierzyłam bowiem w koniec tej drogi.

Od dłuższego czasu nie plamujemy nigdy godziny wyjazdu, by nie tworzyć presji. Nasze najgorsze w historii podróże mijały w stanie skłóconej i obrażonej mentalnej separacji. A tak pakowanie stanowi część przygody. Choć i tak jest jak survival. Uruchomiony w tych momentach instynkt samozachowawczy każe nie zapomnieć o NICZYM. Rozmowa z Dosią w nocy zaś utwierdza nas obie w przekonaniu, iż odzie zima. I trzeba dopakować ciepłe rzeczy.

Gdy już prawie mamy wychodzić, Grzybek staje w drzwiach o mówi: nie szkodzi, jeśli czegoś zapomniałem; jak się skończą wakacje, to po to wrócę.

Na zdjęciach, ktòre opisuję, no nie wiem, w jakiej postaci wpis doleci ze smartfona, Boski z autem, bo Czytelnik pewnie ciekawy, jak wygląda (i Boski, i auto) oraz podróż. Trzecie dziecko, póki co, pożyczone.

1 komentarz:

  1. No i jak Wy się Okruszku do tego auta wpakowaliście?! I to z bagażami...;))
    Miłego wypoczynku!

    OdpowiedzUsuń