środa, 28 sierpnia 2013

do widzenia, mówiliśmy

Do kotów na wsi nikt nie chciał się przyznać. Nam też ktoś podrzucił, wcale nie był nasz, mam już siedem (zazdroszczę).

Mateusz nie płacze, tylko milknie, gdy jego babcia nad rozpostartą przed nią ewentualnością pojawienia się kota w obejściu mówi jedno słowo nie. Myślę, że gdy na ogół słyszy się nie, po raz trzysta dwadzieścia siódmy może wydać owoc nieproszenia o nic. Drugi raz Mateusz milknie i odchodzi po prostu, gdy Skakanka po raz ostatni odprowadza go do domu na koniec dnia.  Patrzę za nimi, jak tradycyjnie gnają na rowerach wzdłuż prostego odcinka asfaltu, co mieści całą wieś. Nie lubię pożegnań. Nie wiem, co z tym momentem zrobić.

Potem koty idą do Pani Jasi, co ma wielkie serce, a Skakance łzy lecą jeszcze większe niż serce Pani Jasi. Rozstajemy się z naszymi małymi  dzikusami.

Różne ludzie mają patenty na rozstania. Na przykład nigdy się nie przywiązać do kota. Ale do najbardziej znanych należy dewaluacja, dawno temu słyszałam o takim. Wystarczy powiedzieć sobie, że wcale to miejsce, ta osoba, ta rzecz, nie były ważne, dobre, wartościowe. Łatwiej bowiem stracić coś, co w sumie było niepotrzebne czy byle jakie. I wtedy można pisać na nowo historię, która z prawdą tamtego czasu nie ma już nic wspólnego. Tak naprawdę nigdy mi nie zależało.

Więc dziś nie zaprzeczam, gdy Skakanka tęskni, żałuje i traci. Opowiadam, jak kotkom będzie dobrze. I wtedy słyszę, ale zapomną o mnie.

No tak. Mówię, że nie, ale co tu będę ściemniać. Jeszcze nie spotkałam nikogo, kto by chciał zostać zapomniany. Wstawiony do muzeum. Albo wystawiony na wycieraczkę świata przeżyć wewnętrznych.

No.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz