Wieczory bardzo już chłodne. Kotki jeszcze przed przekręceniem klucza od drzwi wejściowych zapatulam w stary polar Boskiego i myślę, jak ja mu to jutro wytłumaczę. Ale jak tu zasnąć myśląc o marznących lokatorach w domku z drewnianych skrzynek?
Więc dobrze, że niebawem wyjeżdżamy. Jak wytrzymałabym pierwsze słoty bez wpuszczenia kotów na salony? A gospodarze tego miejsca przecież by tego nad wszelką wątpliwość nie zdzierżyli. Jutro idziemy odnieść kotki ich prawowitym właścicielom i tłumaczyć się gęsto z naszej uzurpacji.
Gdzieś jest nasz dom?, myślę. Miesiąc nad morzem i cztery tygodnie na wsi spowodowały przywiązanie serdeczne do zabranej w podróż poduszki typu "jasiek". Mogłabym powiedzieć, że w owej prowizorycznej egzystencji to jakaś namiastka domu. I może jeszcze parę drobiazgów. Blisko mi duchem do kloszarda z reklamówką ulubionych.
Skakanka dziś nazwała Mateusza swoim najlepszym przyjacielem. Grzybek ma tu Karola. Wieczór wyciąga dzieci z sąsiedztwa do ich domów. Całe dnie chodzenia po drzewach, strzelania z łuku, piastowania kotów. W realu, bo od początku wakacji nasze, nieskomputeryzowane i tak, dzieci nie widziały się z grami, ani nawet nie prosiły o nie.
Trudno im będzie to wszystko tutaj pożegnać.
A może znowu mnie zdziwi zdolność człowieka do adaptacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz