piątek, 2 sierpnia 2013

waza

Znalezienie zaworów od wody w łazience kończy się połowicznym happy endem. Wcześniej bowiem Grzybek odkręcił oba krany w ubikacji do granic ich możliwości. Gdy z radością słucham szumu po drugiej stronie mieszkania, miesza się on z krzykiem Skakanki. Woda, przelawszy się przez maleńką umywalkę, dociera na cały przedpokój i (biorąc pod uwagę historię dotychczasowych zalań) - również na sufit sąsiadki z dołu. Tam wyjdzie plamami za dzień lub dwa.

Pamiętam, kiedyś w podobnej sytuacji szukałam jakiegoś "to dobrze, bo". Teraz dzieciaki rzucają na podłogę ręczniki, by przyjść z odsieczą. Na kałuży pływa kożuch z kurzu, uzbieranego przez miesiąc nieobecności. To dobrze, że mamy wodę, bo w Powstaniu Warszawskim mieli tylko w kanałach, co w ogóle możemy powiedzieć o przeciwnościach losu, rozmyślam, bo niemal godzina "W".

Na drugi dzień rano mijamy dwie starsze kobiety, ubrane z ogromną elegancją. Każda z nich trzyma za jedno ucho dyndającą między nimi porcelanową wazę na zupę. Uśmiechają się. Boski mówi, że jedna z pań ma arystokratyczne pochodzenie i kto wie. Spacery z wazą nie zdarzają się ludziom pozbawionym fantazji.

Okruszynom zdarzają się powodzie, zawieje i zamiecie. I nawet gdyby zabrała z domu na spacer wazę, nie wyglądałaby na hrabiankę. Ale za to zdążyła oczami wyobraźni zobaczyć okładkę puzzli 1000 kawałków, na niej obie panie połączone porcelaną, ich zwiewne kolorowe garsonki i kapelusz tej z prawej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz