Nie tylko lodówki latają w tej okolicy. Gdy wracam z bagażnikiem opiewającym na 20 kg zakupów, widzę wylatującego przez okno kota. Tego w paski. Kto wyleciał kota?, zapytuję u wejścia. Boski się przyznaje.
Kotek ma bowiem w zwyczaju wchodzić po krzaku róży przez okno. Wczoraj nachodził mnie tyle razy, że w końcu pozwoliłam mu wypróbować klawiaturę laptopa, która go szalenie korciła. Siedział mi potem na kolanach i pilnie czytał. Takie drugie oczy są na wagę złota. Ale praca korektora zmęczyła go po dwudziestu minutach - i usnął na moich kolanach.
Boski wylatywał kota przez okno jeszcze kilka razy. Wygrał kot. Co widać na załączonym obrazku.
Ja zaś wzięłam się za bary z bagażnikiem i zakupem poczynionym w związku z weekendem i naszą rodziną poszerzoną. O dzieci z sąsiedztwa. I moich Rodziców, którzy przyjadą w charakterze babysitterów. My bowiem ruszymy w stronę ślubu i wesela. Górnik się żeni.
Nic nie zapowiada jeszcze balu. No, może baletnica w kuchennym zlewie. Choć powie ktoś, że jedynie nader dorodny okaz kury domowej.
Niby gotuję, niby ręce jak u kucharki, niby pranie na zmianę ze zbieraniem. Ale jutro...
Jutro zgubię pantofelek.
mam nadzieję, że jakąś ładowarkę też ;P
OdpowiedzUsuń