Do mojego miasta wjeżdżam bez fanfar, nie licząc czujnego smsa od Dear Jakcet, która sprawuje w ostatnim czasie nade mną dozór elektroniczny. Chciałabym przemknąć niezauważenie, załatwić, co trzeba, łudząc się, że czeka na mnie hamak na wsi. I może jeszcze malownicze zachody słońca za płotem. I spokój ducha. Sprawdziłam na alledrogo: jest wiele niań elektronicznych i przy dobrym zasięgu Dear Jacket miałaby taniej. Spokoju ducha nikt nie miał w ofercie. Prawdopodobnie szukałam nie tam, gdzie trzeba. A przecież wiem, gdzie można o niego aplikować. Tylko nie dają od ręki.
Boskiego wieziemy do pracy, skąd odjechali goście z całego świata. W księgarni wpadam niespodzianie na Przyjaciół, co wyjechali za zachodnią granicę i to głównie z ich powodu wracamy dzisiaj, że tak powiem, do siebie. Będziemy się widzieć wieczorem i mówi o tym zapach z kuchni. Gotuję, co od dawna nie, bo bardzo czekam na to spotkanie.
Nie umiem odkręcić wody w łazience. Wielu rzeczy w ogóle nie umiem odkręcić. Grzybek mówi, że upiecze za mnie ciasteczka z kleiku ryżowego. To lecę. Czeka bowiem na instrukcje.
Gdyby ktoś miał jakieś sensowne instrukcje dla mnie, bym zaczęła z radości fikać koziołki, proszę bardzo. Będę wdzięczna. Dozgonnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz