i ja także w naszym czerwonym Zygzaku McQueenie, jak mawia Grzybek. Trudno opisać te wrażenia związane z jazdą autem przez uliczne góry śniegu: te zakręty, gdzie tył auta nie nadąża za przodem, zupełnie jak u przetrąconego psa, te wjazdy w śnieg, bez gwarancji na wyjazd, te mijanki w wąskich ulicach, gdy między auta z trudem zmieściłby się palec, gdyż akurat jakaś bardzo ważna osoba (nowy akronim powinien brzmieć "burak") absolutnie nie może poczekać, aż wyjadę na szerszą przestrzeń. To parkowanie gdzie popadnie, to szuranie kołami do przodu i do tyłu w ramach torowania sobie drogi. Ma to swój niedoparty urok, choćdo domu wieczorem wracam wykończona.
Do tego minus dziesięć i nie ma się gdzie schować. Jako ssaki powinniśmy podlegać sezonowej hibernacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz