Gdy już ustalamy z Andym, że schodząca skóra z rąk Grzybka pozwala podjerzewać, iż jednak miał szkarlatynę w dodatku nieleczoną, zasypiam, rozmyślając o czekających nas ciągu badań laboratoryjnych. I wtedy okazuje się, że ta noc, podczas kórej święty Mikołaj podróżuje w towrzystwie dzwoneczków z workiem upominków na okazję własnych imienin, w ogóle nie jest przeznaczona do spania. Grzybek bowiem o trzeciej zaczyna wymiotować, a potem już nie wiem, czy to jawa, czy sen, gdy po raz kolejny sięgam po miskę, gdy zrzucamy pościel, piżamy i stwarzamy sypialnię na nowo, przy coraz mniej dostepnym wyborze dizajnu czystych poszewek i prześcieradeł.
I patrzę, jak do odpływu wanny zmierza kotlet schabowy z ryżem, z takim samozaparciem szykowany na niedzielny obiad (włosy śmierdziały mi smażeniem jeszcze u Marty, gdzie zawijałyśmy w mankiet do pieczenia dwadzieścia osiem podarków na klasowego mikołaja) - wiem, wiem na sto procent, że trzeba było dać dzieciom słone paluszki i absolutnie mieć za nic normy żywieniowe i obyczajowe, przepisy na supermatkę i certyfikowaną gospodynię. Choć raz olać obiad i zrobić coś dla siebie. Chociaż w niedzielę.
NO WŁAŚNIE!!!
OdpowiedzUsuńSłyszał kto, zeby ktos się zatruł paluszkami słonymi? (niezdrowe!)
A sałatką jarzynową?! (ponoc zdrowe) WŁAŚNIE!!!
Czy ktos kiedyś umarł od nicnierobienia?! A z przepracowania?! No własnie!
To pisałam ja, pracoholik po tygodniowym leżeniu plackiem, odchudzony i bez sił by sie przejąc zaległosciami korporacyjnymi. I w celu przytycia optycznego dorzuce sobie l.
Allla McB
Alu, dbaj o siebie, zaległości nie zając, nie uciekną;)
OdpowiedzUsuń