sobota, 4 grudnia 2010

nowe szaty cesarza

Wszyscy widzą, że dostałam znowu kreację w prezencie, i proszę mi nie zazdrościć. Niestrudzony grafik dizajner zaskakuje mnie od czasu do czasu nowym przebraniem i za każdym razem cieszę z jak dziecko. Ba, czuję się jak większość kobiet po wizycie u fryzjera. Drobiazgi jakieś jeszcze muszę poprawić pod dyktando, ale goście niech potraktują jak brak imbryka z herbatą, która jednakże już zaparza się w kuchni.

Na studiach ogłaszają mi terminy zaliczeń, a to taki przecież wiek, że słowo zaliczenie kojarzy się zupełnie inaczej i jakby nie dotyczy (wybaczcie, może to skutek oglądnięcia wczoraj cynicznego House'a - Georgiana ucieszyła mnie bowiem odcinkami serii szóstej).

Nie wiem, nie wiem jak to będzie, na razie zajmuje mnie obliczanie, jak najszybciej przemieścić się z łóżka do czajnika tak, by minus czternaście na dworze i jakieś dziewiętnaście w domu nim wywarło wrażenia na ciele, którego metabolizm praktycznie już śpi. Wish me luck.

1 komentarz: