piątek, 15 kwietnia 2011

magic

Internet właśnie nagle zaczął działać i boję się oddychać, żeby nie przestał. Od kilku tygodni łapanie internetu niewiele się różni od ganiania z siatką na motyle (można się domyślać, ze przepustowość siatki znacznie większa niż łącza). Korzystając z zabłąkanej fali Ery (możesz więcej), spróbuję znaleźć jakiś klucz do tłumaczenia warunków wynagrodzenia, bowiem piątek mamy i gdy normalni ludzie odpoczywają po całym tygodniu, zasiadam do zadań domowych.

A tam za oknem, mimo ciemności i temperatur ostatnio arktycznych, kolory nieziemskie na drzewach i krzewach, i nawet czarnowidze zakładają różowe okulary. Na balkonie, gdzie boski posiał słoneczniki, begonie i cebulę dymkę, smrodzę lakierem do drewna. Pod oknem u ogrodnika naprawiają szklarnie. Na diecie budyniowo-bananowej schudłam już pewnie ze trzydzieści deko, i co z tego, że miewam bóle fantomowe tego zęba, co go już nie ma. Mimo wszystko bowiem, zamiast zapowiadanego przez dentystę kryzysu, jest wiosna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz