środa, 27 kwietnia 2011

poszukiwany

Do salonu Ery idę z zamiarem przedstawienia serii niesalonowych zgoła skarg i zażaleń w sprawie internetu, który jest całkowicie nieprzewidywalny i nie powinien być sprzedawany w pakiecie dla biznesu, nawet tak mizernego jak mój. E-mail bowiem przykładowo z artykułem do korekty wczytuje się przez cztery  godziny, a więc dokładnie tyle, ile mam w ciągu dnia na efektywną pracę.

W salonie Ery, gdzie rozmówca ma koszulę w kolorze takim jak moja, znaczy bladego po grypie różu, rozmawiamy innymi dialektami i pan mi tłumaczy, że mieszkam na wprost masztu. Wiem, odpowiadam, widzę go z okna co dzien po wstaniu, jak muzułamnin ostre czubki świątyni w Mekce, i co  tego.

Z salonu Ery wychodzę z zakupioną za złotych trzydzieści dziewięć dziewięćdziesiąt dziewięć anteną, jakiej nie powstydziłby się żaden członek klubu CB radio, i pięcioma metrami kabla. Pan w różowym mówi, że to zdecydowanie poprawi zasięg. A internetu jak nie było, tak nie ma. Artykułu nie poprawiam. Oczyma wyobraźni czytam nagłówki: Okruszyna wygrywa w sądzie z operatorem. Era  wypłaci zadośćuczynienie za upadłość Okruszyny. Operator zobowiązany do opłacania Okruszynie ZUSu w trybie dożywotnim.

Wieczorem internet znienacka się pojawia na chwilę, jak gość spóźniony o jakieś dwanaście godzin.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz