Po powrocie ze szkoły zastaje mnie w skrzynce pocztowej niespodzianka. W czasach poczty elektronicznej i edytorów tekstu dostaję staroświecką paczuszkę z notesem pięknie oprawionym. Koleżanka po piórze zasyła, mówi, ze w charakterze listy na zakupy, ale to nadmiar skromności. Dołączona do notesu historia gatunku moleskin głosi przecież, że używał takiego Picasso, Hemingway i jeszcze paru innych, nie rozstawiając się z zeszytem zamkniętym na gumkę, który stawał się powiernikiem pierwszych pomysłów i szkiców. I myślę, że taki notes znacznie bardziej cieszy niż teoretycznie nowe buty, zapewne tłumnie dzisiaj kupowane tam, gdzie na szczęście mnie nie ma. I pod drzewami kwitnącymi idąc po chleb, oglądam z każdej strony ten zeszyt i kartki w równe acz nie narzucające się linie.
Ponieważ postanowiłam w Wielkim Poście być optymistką i wszystko brać za dobrą monetę, nie zatrzymuję się zbyt długo nad kwestią własnej fabularnej impotencji. Może nie powstanie książka, może znowu nie w tym roku, ale przecież z moleskinem pisanie będzie zupełnie innym rodzajem przyjemności. Na razie uzupełnię stronę tytułową, gdzie obok nazwiska i adresu należy umieścić wartość znaleźnego, przyznanego na skutek zgubienia i znalezienia przez osoby trzecie.
Choć nie żyjemy w czasach masowej kradzieży słowa pisanego, można sobie wyobrazić, jak wiele w moleskinie będzie warte.
Bezcenne:)
OdpowiedzUsuńWieczorny
Nic tylko pisać:)
OdpowiedzUsuńNiektórzy i z listy na zakupy potrafią zrobić literaturę.;)
OdpowiedzUsuńWówczas zakupy zamieniają się w epciką podróż:)
OdpowiedzUsuń